Dlaczego moja babcia nie miała depresji?

utworzone przez | lut 13, 2023 | Blog, depresja | 0 komentarzy

No pięknie, pomyśli ktoś teraz– Szczota bierze na kozetkę swoją rodzinę, a wiadomo, że nie wolno terapeutyzować rodziny i znajomych
Po pierwsze – zgadzam się z powyższym.
Po drugie – babcia jest już poza moim zasięgiem i ufam, że ma się świetnie.
Co takiego wydarzało się, gdy jeszcze żyła?

Znalazłam kilka faktów, które pokrywają się ze współczesnymi badaniami nt. przyczyn depresji i zaburzeń lękowych

  • Natura
    Miała codzienny kontakt z naturą – spędzała sporo czasu na polu (to po naszemu, tu na południu), w otoczeniu trawy, siana, nieba, drzew. Dodatkowo, plewiąc dotykała ziemi rękami – co teraz ładnie nazywa się uziemianiem. Przebywała blisko zwierząt – ciekawe, czy wiedziała, że Holendrzy odkryją przytulanie się do krów, jako antidotum na stres?
    Myślę, że plewiąc grządki godzinami, nieświadomie trenowała mindfulness oraz medytację, bo trzeba uważności, żeby wyrywać chwasty, a nie młode pędy marchewki, czy pietruszki.
  • Ruch
    Jestem przekonana, że jej krokomierz zawyżałby skalę. Zamiast zajęć z kizomby i fitnessu, babcia tańczyła z grabiami lub kopaczką. I była dobra w te klocki, bo zazwyczaj zostawiała mnie daleko z tyłu.
  • Rytm i sens pracy
    Najprościej mówiąc, była rolniczką. Ale to, co przeżywała w związku z pracą jest uniwersalne. Zapewne czuła, że to, co robi ma sens – miała swój cel, a jej działania były użyteczne. Towarzyszyło im poczucie wewnętrznej kontroli.
    Dodatkowo, żyła w rytmie. Porządek wyznaczały pory roku, zbieranie plonów, narodziny zwierząt. Pamiętam, jak wiosną, w rogu kuchni na jakiś czas zamieszkiwały żółte maleńkie kurczaki. Wtedy ja nieco zaburzałam ich naturalny rytm, dołączając do jedzenia i spania przymusowe przytulanie.
  • Stado
    Jej najbliższe było dość liczne. Mieli z dziadkiem 14 dzieci (to nie jest literówka).
    Można powiedzieć, że spędzanie czasu razem było koniecznością. A jednak wiele robili wspólnie. Posiłki i spotkania przy stole, praca w polu, w sadzie, rozmowy z sąsiadami. Mam wrażenie, że wtedy ludzie częściej przebywali na zewnątrz – mało kto siedział w domu. Zestawiam to z nowoczesnymi osiedlami, gdzie często mieszkańcy tego samego piętra nie widzą się kilka miesięcy.

Mam wrażenie, że rozwój cywilizacji niesie ze sobą jakiś rodzaj izolacji – każdy staje się menagerem ds. wizerunku własnego ja i jak już zdecyduje się na wypuszczenie swojego ego do społeczności, to w tej najlepszej wersji.
Babcia była częścią całości – kontakt, wspólnota…trudno mi wyobrazić sobie, że czuła samotność. Gdy sąsiadce zalało siano, to jej współczuła. Wszyscy byli współzależni. Na całej ulicy był jeden gospodarz z koniem, więc miał harmonogram kiedy, u kogo pracuje w polu. Ale ten sam koniarz ustawiał się w kolejce do mojego dziadka do kuźni. Było więcej współpracy, niż rywalizacji.
P.S. Mam poważne podejście do cierpienia człowieka. Daleka jestem od dawania uniwersalnych recept. Psychoterapia i kropka.
Mam jednak przekonanie, że niepokój i depresja, to w jakimś stopniu problem zbiorowy – coś w kulturze poszło nie tak. Może chodzi o to, że brakuje nam więzi – ze sobą, z przyrodą, z sensowną pracą, z nadzieją?
A zatem, gdybyśmy zaprosili moją babcię, by wystąpiła na konferencji TED z opowieścią o dobrym życiu, co moglibyśmy usłyszeć?

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *